niedziela, 10 listopada 2013

Kto rano wstaje......

Pobudka o 4 rano, bo muszę odwieźć dziecko na pociąg o 5.10.
Mamy do przejechania 18 km, o tej porze to 15 minut, jakiś zapas na kupienie biletów, no pół godziny wcześniej to w sam raz.
Wybiegamy z domu z 5 minutowym opóźnieniem, jeszcze powrót po kanapki, zabieram tylko dokumenty.
Dojeżdżamy do dworca w dobrym czasie, ale nie ma gdzie zaparkować, bo to jedyny pociąg na takiej trasie.
Dziecko gna bo bilet, ja usiłuję wcisnąć się gdzieś na styk. Udało się.
Już przez szybę widzę wieloosobową kolejkę do kasy - nie ma szans na normalny bilet - trzeba będzie kupić u konduktora, oczywiście z dopłatą.
Pociąg wjeżdża punktualnie i nawet są miejsca siedzące.
Macham i po chwili jestem już w samochodzie. Muszę czekać, bo za mną też ktoś zaparkował na chybcika.
Wreszcie opuszczam przydworcowy parking. Ostro w prawo i zaraz zawracam.
Podczas tego zawracania czuję jakieś szarpnięcie autem, ale półprzytomna z niewyspania nie zwracam na to uwagi..
Jadę dalej jeszcze 10 km. W pewnym momencie zaczyna szarpać kierownicą i ściągać na bok. Jeszcze nie mogę się zatrzymać, ale zwalniam i dotaczam się do zatoki autobusowej. Oglądam koła - no tak. Lewe przednie ma przeciętą oponę i stoi na feldze.
Jest 5.30, wokół żywego ducha.
Zabieram się do zmieniania koła.
Wyciągam z futerału zapasowe,( w jego fabrycznym miejscu jest butla na gaz ) podnośnik, klucz.
Jest ciemno , leżę na ziemi i po omacku znajduję uchwyt na lewarek.
Jakoś idzie. Małą latarkę, o której sobie na szczęście przypomniałam  - trzymam w zębach.
Zakładam koło, opuszczam samochód i ....................
W zapasowym nie ma powietrza.
Aż siadłam z wrażenia na asfalcie.
Nie mam telefonu, do jakiegoś ruchu na drodze jeszcze jakieś półtorej godziny.
Nie mogę uwierzyć , ale fakt faktem. Zadziwia mnie tylko błyszcząca, złota czapeczka na wentylu.
Koło zmieniałam 3 lata temu. Czy możliwe, żeby tak zeszło powietrze ?
Wsiadam do samochodu i czekam na lepsze czasy. Nie zapalam silnika, bo jak mi się zrobi ciepło, to przysnę, a muszę łapać pierwszego kierowcę.
Coś jedzie. Zatrzymam , poproszę o telefon i zadzwonię do mojego uczynnego sąsiada................
Kurcze, przecież nie pamiętam do niego numeru. Wszystko zakodowane w mojej komórce.
Łzy płyną same.
Nie pozostaje mi nic innego, tylko maszerować - może złapię okazję - do domu i organizować samopomoc.
Ktoś puka w szybę - Paweł, mój sąsiad właśnie jechał do pracy. Poznał moje auto i zatrzymał się zdziwiony.
Dalej poszło jak z płatka. Sąsiad wrócił do domu po zapasowe koło samochodu żony ( ten sam rozmiar), zmienił moje zapasowe na jej zapasowe i pojechał do pracy.
Jest 7.30. Bez cienia rozespania piję kawę.
Nauczka na przyszłość  -  nie ruszać się z domu bez telefonu, pieniędzy i dokumentów oczywiście.

1 komentarz:

  1. No ja tak miałam z telefonem po wypadku. Niby miałam dwa telefony, z których jeden się ładował po drodze, ale uderzenie było tak duże, że obydwa wypadły z samochodu i się utopiły w przyautostradowej fosie, nad którą fruwałam.....

    OdpowiedzUsuń