Średnia temperatura dobowa przez kilka dni +7 - zmiana opon na zimowe. Na letnie tak samo.
Moje zamówione opony dotarły kurierem na drugi dzień.
Swoją drogą jestem pełna podziwu dla obecnego transportu. Kiedyś ( w ubiegłym stuleciu :) ) , kiedy nie było telefonów komórkowych, a punkty spedycji działały tylko na bocznicach PKP - czekało się cierpliwie jak dojadą paczki lub dopłyną pomarańcze. Tydzień, to było expresowo. A teraz takim migiem !
No więc dojechały te opony, pan sprytnie przerzucił je do mojego bagażnika ( musiałam jednak poprosić, bo współcześni dżentelmeni przezornie starają się nie myśleć ) i zaczęła się kolejna akcja.
Zastanawiałam się, do którego punktu wymiany pojechać. Od kilku dni jest zimno, tu i ówdzie już pada śnieg, prognozy nie są najlepsze. Jaki z tego wniosek ? będą kolejki !!!
Mam blisko sympatyczną firmę, ale ona ma jedno stanowisko. A ja nie cierpię kolejek.
Jadąc rozmyślałam, gdzie by tu.........
Przypomniałam sobie o takiej , która ma 5 stanowisk do obsługi. No, nawet jak będzie kolejka to szybko się rozładuje. Na parkingu stało sporo aut, więc zaczęłam się trochę nerwowo rozglądać.
Jednak wszystkie wrota były otwarte, a wiatr przysłowiowo hulał między podnośnikami. Przemknęło mi przez myśl, że jakaś awaria. Wolniutko przejechałam wzdłuż i z powrotem. Ni żywego ducha. Przynajmniej dowiem się kiedy będzie czynne - postanowiłam. Zaparkowałam i niepewnie weszłam do hali. W tej samej chwili z odgrodzonej ogromną szybą kanciapy wyszedł roześmiany chłopak i szerokim gestem zaprosił do wjazdu. Uszom nie wierzyłam. Oczom zresztą też. W dzień powszedni, o godzinie 16.00, w przededniu zimy byłam jedynym klientem, który chciał wymienić opony na zimowe.
Przekładka poszła prawie sprawnie. Prawie, bo Pan napompował mi koła do 2,3 atm, podczas, gdy na tylnych mam 2,0 . Dobrze, że patrzyłam co robi.
Gdyby się zapytał jakie moje auto powinno mieć ciśnienie w kołach, chętnie bym mu powiedziała.
Ale przecież mężczyzna z warsztatu wulkanizacyjnego wie dokładnie. A "babie" pewnie wszystko jedno.............
Pozostała jeszcze do obejrzenia moja zapasówka. Tak jak na drodze zaintrygowała mnie złota nakrętka na wentylu. Nie przypominam sobie, żebym coś takiego miała. Dokładnie obejrzałam oponę. Wprawdzie marka i bieżnik był taki sam, ale dość już zużyty i brudny. A ja tylko raz wymieniałam koło i na zapasie przejechałam jakieś 10km. Wniosek dość szybki i przykry. Zamienili mi koło w warsztacie, który zakładał instalację gazową. Może nieświadomie, ale zawsze. A że było to 3 lata temu, to musztarda po obiedzie.
Koło leżało w gustownym pokrowcu - różnica nie rzuciła mi się w oczy.
Jakby nie było - jestem przygotowana na zimę.
Idę włączyć TVN Meteo
Kierowca na obcasach
środa, 27 listopada 2013
sobota, 23 listopada 2013
opony
Dziś praca przy komputerze!
Ponieważ moje zimowe opony przejeździły już dwa sezony bez sensu jest kupować teraz jedną, bo po pierwsze bieżniki będą się różnić, a po drugie i tak w przyszłym roku czeka mnie wydatek.
Zdroworozsądkowo jest więc teraz kupić dwie , a w przyszłym roku kolejne .
Obdzwoniłam wszystkie okoliczne firmy - takich opon jak moje nie ma. Można je"ściągnąć" na extra zamówienie.
Nie chcę kupować innej marki, bo nie dość że przód i tył będzie się różnić wiekiem, to jeszcze mam dołożyć inny bieżnik i parametry przyczepności, hałasu i prędkości. Za dużo zmian, za duże ryzyko.
Szukam w internecie. Jest sklep na drugim końcu Polski. Opony nawet z kosztami transportu są o 30% tańsze niż te na zamówienie. Będzie na przełożenie.
Zamawiam, płacę i nie pozostaje mi nic innego jak modlić się, żeby moja sąsiadka przejeździła najbliższe dwa dni bez niespodzianek.
Ponieważ moje zimowe opony przejeździły już dwa sezony bez sensu jest kupować teraz jedną, bo po pierwsze bieżniki będą się różnić, a po drugie i tak w przyszłym roku czeka mnie wydatek.
Zdroworozsądkowo jest więc teraz kupić dwie , a w przyszłym roku kolejne .
Obdzwoniłam wszystkie okoliczne firmy - takich opon jak moje nie ma. Można je"ściągnąć" na extra zamówienie.
Nie chcę kupować innej marki, bo nie dość że przód i tył będzie się różnić wiekiem, to jeszcze mam dołożyć inny bieżnik i parametry przyczepności, hałasu i prędkości. Za dużo zmian, za duże ryzyko.
Szukam w internecie. Jest sklep na drugim końcu Polski. Opony nawet z kosztami transportu są o 30% tańsze niż te na zamówienie. Będzie na przełożenie.
Zamawiam, płacę i nie pozostaje mi nic innego jak modlić się, żeby moja sąsiadka przejeździła najbliższe dwa dni bez niespodzianek.
niedziela, 10 listopada 2013
Kto rano wstaje......
Pobudka o 4 rano, bo muszę odwieźć dziecko na pociąg o 5.10.
Mamy do przejechania 18 km, o tej porze to 15 minut, jakiś zapas na kupienie biletów, no pół godziny wcześniej to w sam raz.
Wybiegamy z domu z 5 minutowym opóźnieniem, jeszcze powrót po kanapki, zabieram tylko dokumenty.
Dojeżdżamy do dworca w dobrym czasie, ale nie ma gdzie zaparkować, bo to jedyny pociąg na takiej trasie.
Dziecko gna bo bilet, ja usiłuję wcisnąć się gdzieś na styk. Udało się.
Już przez szybę widzę wieloosobową kolejkę do kasy - nie ma szans na normalny bilet - trzeba będzie kupić u konduktora, oczywiście z dopłatą.
Pociąg wjeżdża punktualnie i nawet są miejsca siedzące.
Macham i po chwili jestem już w samochodzie. Muszę czekać, bo za mną też ktoś zaparkował na chybcika.
Wreszcie opuszczam przydworcowy parking. Ostro w prawo i zaraz zawracam.
Podczas tego zawracania czuję jakieś szarpnięcie autem, ale półprzytomna z niewyspania nie zwracam na to uwagi..
Jadę dalej jeszcze 10 km. W pewnym momencie zaczyna szarpać kierownicą i ściągać na bok. Jeszcze nie mogę się zatrzymać, ale zwalniam i dotaczam się do zatoki autobusowej. Oglądam koła - no tak. Lewe przednie ma przeciętą oponę i stoi na feldze.
Jest 5.30, wokół żywego ducha.
Zabieram się do zmieniania koła.
Wyciągam z futerału zapasowe,( w jego fabrycznym miejscu jest butla na gaz ) podnośnik, klucz.
Jest ciemno , leżę na ziemi i po omacku znajduję uchwyt na lewarek.
Jakoś idzie. Małą latarkę, o której sobie na szczęście przypomniałam - trzymam w zębach.
Zakładam koło, opuszczam samochód i ....................
W zapasowym nie ma powietrza.
Aż siadłam z wrażenia na asfalcie.
Nie mam telefonu, do jakiegoś ruchu na drodze jeszcze jakieś półtorej godziny.
Nie mogę uwierzyć , ale fakt faktem. Zadziwia mnie tylko błyszcząca, złota czapeczka na wentylu.
Koło zmieniałam 3 lata temu. Czy możliwe, żeby tak zeszło powietrze ?
Wsiadam do samochodu i czekam na lepsze czasy. Nie zapalam silnika, bo jak mi się zrobi ciepło, to przysnę, a muszę łapać pierwszego kierowcę.
Coś jedzie. Zatrzymam , poproszę o telefon i zadzwonię do mojego uczynnego sąsiada................
Kurcze, przecież nie pamiętam do niego numeru. Wszystko zakodowane w mojej komórce.
Łzy płyną same.
Nie pozostaje mi nic innego, tylko maszerować - może złapię okazję - do domu i organizować samopomoc.
Ktoś puka w szybę - Paweł, mój sąsiad właśnie jechał do pracy. Poznał moje auto i zatrzymał się zdziwiony.
Dalej poszło jak z płatka. Sąsiad wrócił do domu po zapasowe koło samochodu żony ( ten sam rozmiar), zmienił moje zapasowe na jej zapasowe i pojechał do pracy.
Jest 7.30. Bez cienia rozespania piję kawę.
Nauczka na przyszłość - nie ruszać się z domu bez telefonu, pieniędzy i dokumentów oczywiście.
Mamy do przejechania 18 km, o tej porze to 15 minut, jakiś zapas na kupienie biletów, no pół godziny wcześniej to w sam raz.
Wybiegamy z domu z 5 minutowym opóźnieniem, jeszcze powrót po kanapki, zabieram tylko dokumenty.
Dojeżdżamy do dworca w dobrym czasie, ale nie ma gdzie zaparkować, bo to jedyny pociąg na takiej trasie.
Dziecko gna bo bilet, ja usiłuję wcisnąć się gdzieś na styk. Udało się.
Już przez szybę widzę wieloosobową kolejkę do kasy - nie ma szans na normalny bilet - trzeba będzie kupić u konduktora, oczywiście z dopłatą.
Pociąg wjeżdża punktualnie i nawet są miejsca siedzące.
Macham i po chwili jestem już w samochodzie. Muszę czekać, bo za mną też ktoś zaparkował na chybcika.
Wreszcie opuszczam przydworcowy parking. Ostro w prawo i zaraz zawracam.
Podczas tego zawracania czuję jakieś szarpnięcie autem, ale półprzytomna z niewyspania nie zwracam na to uwagi..
Jadę dalej jeszcze 10 km. W pewnym momencie zaczyna szarpać kierownicą i ściągać na bok. Jeszcze nie mogę się zatrzymać, ale zwalniam i dotaczam się do zatoki autobusowej. Oglądam koła - no tak. Lewe przednie ma przeciętą oponę i stoi na feldze.
Jest 5.30, wokół żywego ducha.
Zabieram się do zmieniania koła.
Wyciągam z futerału zapasowe,( w jego fabrycznym miejscu jest butla na gaz ) podnośnik, klucz.
Jest ciemno , leżę na ziemi i po omacku znajduję uchwyt na lewarek.
Jakoś idzie. Małą latarkę, o której sobie na szczęście przypomniałam - trzymam w zębach.
Zakładam koło, opuszczam samochód i ....................
W zapasowym nie ma powietrza.
Aż siadłam z wrażenia na asfalcie.
Nie mam telefonu, do jakiegoś ruchu na drodze jeszcze jakieś półtorej godziny.
Nie mogę uwierzyć , ale fakt faktem. Zadziwia mnie tylko błyszcząca, złota czapeczka na wentylu.
Koło zmieniałam 3 lata temu. Czy możliwe, żeby tak zeszło powietrze ?
Wsiadam do samochodu i czekam na lepsze czasy. Nie zapalam silnika, bo jak mi się zrobi ciepło, to przysnę, a muszę łapać pierwszego kierowcę.
Coś jedzie. Zatrzymam , poproszę o telefon i zadzwonię do mojego uczynnego sąsiada................
Kurcze, przecież nie pamiętam do niego numeru. Wszystko zakodowane w mojej komórce.
Łzy płyną same.
Nie pozostaje mi nic innego, tylko maszerować - może złapię okazję - do domu i organizować samopomoc.
Ktoś puka w szybę - Paweł, mój sąsiad właśnie jechał do pracy. Poznał moje auto i zatrzymał się zdziwiony.
Dalej poszło jak z płatka. Sąsiad wrócił do domu po zapasowe koło samochodu żony ( ten sam rozmiar), zmienił moje zapasowe na jej zapasowe i pojechał do pracy.
Jest 7.30. Bez cienia rozespania piję kawę.
Nauczka na przyszłość - nie ruszać się z domu bez telefonu, pieniędzy i dokumentów oczywiście.
czwartek, 24 października 2013
H7
Nie piątek i nie 13, dlaczego wszystko idzie mi jak krew z nosa?
Mam zrobić obowiązkowe badania techniczne samochodu. Ok. Mam zaprzyjaźnioną Stację Kontroli Pojazdów, gdzie umawiam się na godzinę i nawet jak jest kolejka, to ja ze swoja karteczką.........
Napisane 10.30 - jestem punktualnie i ...........wrota zamknięte,
Nie ma żadnych drzwi, przez plastikową, zmatowiałą szybkę nic nie widać.
Grzebię w torebce w poszukiwaniu telefonu. Nie ma. Został na parapecie okna, bo rozmawiałam podlewając kaktusa. Takiego, co kwitnie na Boże Narodzenie.
Oglądam jeszcze raz wrota. Może przeoczyłam jakąś informację? Nic nie ma.
Jeszcze raz nos do szyby. Żywego ducha. Już się odwracam z niecenzuralnym słowem na ustach, kiedy kontem oka dostrzegam leżącą do góry nogami kartkę A4. " Przerwa do 11.30"
Ani "przepraszamy" , ani "pocałujcie nas......" Nic. Przerwa i już . I dlaczego ta kartka nie na zewnątrz?
Szukać innej Stacji, czy wrócić za godzinę ? Niedaleko targowisko, zrobię zakupy. Zaraz weekend - nie będę musiała jutro tachać tylu siat.
Oczywiście zakupy na wyrost. Upycham w bagażniku, przytrzaskując liście pory. W samochodzie cebulowy zapach. Na pierwszym skrzyżowaniu widzę , że na poprzedzającym mnie aucie odbija się tylko jedno moje światło mijania. Szlag. Jestem już blisko OSKP - może mają żarówki?
Nie mają. Zawracam. Najbliższy sklep za jakieś półtora kilometra. Niedaleko. Szybko obrócę.
Nie ma gdzie zaparkować.
Na szczęście na parkingu stoi eLka z samym kursantem Pewnie instruktor też w tym sklepie. Z premedytacją staję za nią blokując wyjazd.
No, wszystko ok. Kolega wybiera jakieś części, więc bez mrugnięcia okiem wpycham się przed niego.
Otwieram maskę i wyciągam z torebki żarówkę. "Mój" diagnosta wyciąga po nią rękę i ....... żarówka spada na dno kanału. Stoimy w milczeniu patrząc jedno na drugie. Chyba mam minę zwiastującą rzęsiste łzy, bo pan Krzyś wsiada do swojego samochodu i odjeżdża. Drugi diagnosta zamiata wspomnienia z mojej H7 i wjeżdża na kanał.
Po 10 minutach mam sprawdzone hamulce, amortyzatory , luzy kierownicy, nr VIN, legalizację butli LPG, dowód rejestracyjny i inne bardzo ważne rzeczy. Czekamy na pana Krzysia.
Jest. Na wszelki wypadek zjeżdża z kanału. Zmienia żarówkę , ponownie wjeżdża na kanał, sprawdza ustawienie świateł, wbija pieczątkę Uff........
Nie napyskowałam, że było zamknięte, nie podziękowałam, że pojechał po żarówkę.
Odpalam i ..........
Halo, halo ! niech się pani zatrzyma..........................zapomniałem o gaśnicy.
Nie, tylko nie to !
Nie ma rady. Wyciągam moje marchewki, ziemniaki, pory, jajka bez stempelka. Foliowa torebka z jabłkami rozrywa się i te uciekają na wszystkie strony. Obaj panowie biegają po placu i upychają po kieszeniach obtłuczone owoce. Jeszcze karton z proszkiem do prania. Gaśnica oczywiście na samym dnie.
W porządku - pan Krzyś nie ma odwagi popatrzeć na mnie, kiedy pomaga mi zapakować zakupy.
Do zobaczenia za rok.....
Mam nadzieję, że nie będzie to piątek, trzynastego..........
Mam zrobić obowiązkowe badania techniczne samochodu. Ok. Mam zaprzyjaźnioną Stację Kontroli Pojazdów, gdzie umawiam się na godzinę i nawet jak jest kolejka, to ja ze swoja karteczką.........
Napisane 10.30 - jestem punktualnie i ...........wrota zamknięte,
Nie ma żadnych drzwi, przez plastikową, zmatowiałą szybkę nic nie widać.
Grzebię w torebce w poszukiwaniu telefonu. Nie ma. Został na parapecie okna, bo rozmawiałam podlewając kaktusa. Takiego, co kwitnie na Boże Narodzenie.
Oglądam jeszcze raz wrota. Może przeoczyłam jakąś informację? Nic nie ma.
Jeszcze raz nos do szyby. Żywego ducha. Już się odwracam z niecenzuralnym słowem na ustach, kiedy kontem oka dostrzegam leżącą do góry nogami kartkę A4. " Przerwa do 11.30"
Ani "przepraszamy" , ani "pocałujcie nas......" Nic. Przerwa i już . I dlaczego ta kartka nie na zewnątrz?
Szukać innej Stacji, czy wrócić za godzinę ? Niedaleko targowisko, zrobię zakupy. Zaraz weekend - nie będę musiała jutro tachać tylu siat.
Oczywiście zakupy na wyrost. Upycham w bagażniku, przytrzaskując liście pory. W samochodzie cebulowy zapach. Na pierwszym skrzyżowaniu widzę , że na poprzedzającym mnie aucie odbija się tylko jedno moje światło mijania. Szlag. Jestem już blisko OSKP - może mają żarówki?
Nie mają. Zawracam. Najbliższy sklep za jakieś półtora kilometra. Niedaleko. Szybko obrócę.
Nie ma gdzie zaparkować.
Na szczęście na parkingu stoi eLka z samym kursantem Pewnie instruktor też w tym sklepie. Z premedytacją staję za nią blokując wyjazd.
No, wszystko ok. Kolega wybiera jakieś części, więc bez mrugnięcia okiem wpycham się przed niego.
Otwieram maskę i wyciągam z torebki żarówkę. "Mój" diagnosta wyciąga po nią rękę i ....... żarówka spada na dno kanału. Stoimy w milczeniu patrząc jedno na drugie. Chyba mam minę zwiastującą rzęsiste łzy, bo pan Krzyś wsiada do swojego samochodu i odjeżdża. Drugi diagnosta zamiata wspomnienia z mojej H7 i wjeżdża na kanał.
Po 10 minutach mam sprawdzone hamulce, amortyzatory , luzy kierownicy, nr VIN, legalizację butli LPG, dowód rejestracyjny i inne bardzo ważne rzeczy. Czekamy na pana Krzysia.
Jest. Na wszelki wypadek zjeżdża z kanału. Zmienia żarówkę , ponownie wjeżdża na kanał, sprawdza ustawienie świateł, wbija pieczątkę Uff........
Nie napyskowałam, że było zamknięte, nie podziękowałam, że pojechał po żarówkę.
Odpalam i ..........
Halo, halo ! niech się pani zatrzyma..........................zapomniałem o gaśnicy.
Nie, tylko nie to !
Nie ma rady. Wyciągam moje marchewki, ziemniaki, pory, jajka bez stempelka. Foliowa torebka z jabłkami rozrywa się i te uciekają na wszystkie strony. Obaj panowie biegają po placu i upychają po kieszeniach obtłuczone owoce. Jeszcze karton z proszkiem do prania. Gaśnica oczywiście na samym dnie.
W porządku - pan Krzyś nie ma odwagi popatrzeć na mnie, kiedy pomaga mi zapakować zakupy.
Do zobaczenia za rok.....
Mam nadzieję, że nie będzie to piątek, trzynastego..........
niedziela, 20 października 2013
tankowanie
Dzisiaj tankowałam LPG na jednej ze znanych stacji benzynowych .Miły pan lał i lał a ja oczom nie wierzyłam.
Zawsze do mojego pustego zbiornika wchodzi 28 - 29 litrów. Teraz weszło 36. Jest to kompletnie niemożliwe i z daleka pachnie oszustwem. Usiłowałam wykłócać się w kasie.
Pan był niewzruszony - liczydło pokazało, musi być zapłacone.
18 złotych więcej. Razy powiedzmy 20 samochodów dziennie - całkiem niezła sumka.
No cóż - jutro czeka mnie pisanie reklamacji, skanowanie paragonu, dokumentów zbiornika na gaz itp.
Ale dzisiaj dam spokój. Nie będę sobie psuć niedzieli
Zawsze do mojego pustego zbiornika wchodzi 28 - 29 litrów. Teraz weszło 36. Jest to kompletnie niemożliwe i z daleka pachnie oszustwem. Usiłowałam wykłócać się w kasie.
Pan był niewzruszony - liczydło pokazało, musi być zapłacone.
18 złotych więcej. Razy powiedzmy 20 samochodów dziennie - całkiem niezła sumka.
No cóż - jutro czeka mnie pisanie reklamacji, skanowanie paragonu, dokumentów zbiornika na gaz itp.
Ale dzisiaj dam spokój. Nie będę sobie psuć niedzieli
środa, 16 października 2013
powrót
Wróciłam późną nocą . Jak na wolną kobietę przystało jechałam nieomalże dookoła Polski. Zahaczyłam o Karkonosze. Najpiękniejsza pora w takich górach. Było przepiękne słońce, a przez moje słoneczne okulary kolory stają się jeszcze bardziej nasycone.
Po południu było już jednak trochę trudno. Jechałam z południa na północ i z lewej strony uporczywie świeciło słońce. Lubię je, ale nie wtedy, kiedy przeszkadza mi obserwować drogę. O tej porze roku jest już nisko i nie pomagają żadne samochodowe osłony. Pasażerowie mają zdecydowanie lepiej, w każdej chwili mogą zmienić pozycję, albo czymś - np szalikiem jak nie ma rolet - zasłonić szybę. Kierowca ma przechlapane na całej linii.
Przypomniałam sobie o moich ogromnych okularach. Nie lubię ich, bo wyglądam jak sowa, a oprawki opierają się na policzkach. Mają jednakże ogromną zaletę - zauszniki przy oprawce mają szerokość prawie 2 cm, nie pozwalają więc na wpadanie promieni z boku. Tylko, czy je zabrałam ???
Były w mojej samochodowej kosmetyczce, podarowanej przez Anię. Mam w niej wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy . To praktycznie kopia mojej torebki. A nawet trochę więcej !
Przy okazji wyciągnęłam też okulary tzw. "blue blockery "do jazdy o zmierzchu, żeby już mieć je pd ręką.
Kiedyś używałam fotochromów, ale było mi za ciemno.
Po czterech godzinach jazdy zrobiłam sobie przerwę na kawę. Nie oparłam się maślanym bułeczkom z konfiturą z róży. Mam takie miejsce na trasie i nigdy go nie ominę. Nawet pod groźbą przytycia następnych 20 deka.
Po następnych czterech godzinach musiałam zrobić sobie dłuższą przerwę z drzemką.
Nieważne, że miałam już niedaleko. Za wiele widziałam skutków zaśnięcia za kierownicą, żeby bagatelizować uporczywe ziewanie.
Zawsze staję na stacjach benzynowych pod lampą, zamykam drzwi na zamek, włączam cichutko muzykę i bezpiecznie zapadam w zdrowy sen. Budzę się po ok 20 min i mogę jechać dalej. Nie zamknęłabym oczu na parkingu w lesie, z dala od cywilizacji.
Po południu było już jednak trochę trudno. Jechałam z południa na północ i z lewej strony uporczywie świeciło słońce. Lubię je, ale nie wtedy, kiedy przeszkadza mi obserwować drogę. O tej porze roku jest już nisko i nie pomagają żadne samochodowe osłony. Pasażerowie mają zdecydowanie lepiej, w każdej chwili mogą zmienić pozycję, albo czymś - np szalikiem jak nie ma rolet - zasłonić szybę. Kierowca ma przechlapane na całej linii.
Przypomniałam sobie o moich ogromnych okularach. Nie lubię ich, bo wyglądam jak sowa, a oprawki opierają się na policzkach. Mają jednakże ogromną zaletę - zauszniki przy oprawce mają szerokość prawie 2 cm, nie pozwalają więc na wpadanie promieni z boku. Tylko, czy je zabrałam ???
Były w mojej samochodowej kosmetyczce, podarowanej przez Anię. Mam w niej wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy . To praktycznie kopia mojej torebki. A nawet trochę więcej !
Przy okazji wyciągnęłam też okulary tzw. "blue blockery "do jazdy o zmierzchu, żeby już mieć je pd ręką.
Kiedyś używałam fotochromów, ale było mi za ciemno.
Po czterech godzinach jazdy zrobiłam sobie przerwę na kawę. Nie oparłam się maślanym bułeczkom z konfiturą z róży. Mam takie miejsce na trasie i nigdy go nie ominę. Nawet pod groźbą przytycia następnych 20 deka.
Po następnych czterech godzinach musiałam zrobić sobie dłuższą przerwę z drzemką.
Nieważne, że miałam już niedaleko. Za wiele widziałam skutków zaśnięcia za kierownicą, żeby bagatelizować uporczywe ziewanie.
Zawsze staję na stacjach benzynowych pod lampą, zamykam drzwi na zamek, włączam cichutko muzykę i bezpiecznie zapadam w zdrowy sen. Budzę się po ok 20 min i mogę jechać dalej. Nie zamknęłabym oczu na parkingu w lesie, z dala od cywilizacji.
wtorek, 8 października 2013
zimowe opony II
A jednak nie wymieniam opon na zimowe. Przejrzałam na trzech portalach prognozy pogody do końca tygodnia i na południu ma być 23 stopnie. Plus oczywiście. Byłoby totalną głupotą niszczyć zimówki, słuchać ich hałasu w drodze i spalać więcej paliwa.
Nie da się na 100 % przewidzieć natury. W którymś roku w lutym zrobiło się tak ciepło, że kierowcy jak jeden mąż rzucili się do zmiany opon na letnie - po czym po tygodniu nadeszły mrozy, śniegi i ślizgawice, że naprawdę jeździło się na granicy bezpieczeństwa.
Swoją drogą ciekawe, jaka będzie zima. Amerykanie twierdzą , że właściwie jej nie będzie, a Rosjanie straszą minus 40stopniami i trwaniem jej do końca marca.
Jak zwykle wozić będę łopatę, wiaderko z piaskiem,skrobak i odmrażacz.
Nie da się na 100 % przewidzieć natury. W którymś roku w lutym zrobiło się tak ciepło, że kierowcy jak jeden mąż rzucili się do zmiany opon na letnie - po czym po tygodniu nadeszły mrozy, śniegi i ślizgawice, że naprawdę jeździło się na granicy bezpieczeństwa.
Swoją drogą ciekawe, jaka będzie zima. Amerykanie twierdzą , że właściwie jej nie będzie, a Rosjanie straszą minus 40stopniami i trwaniem jej do końca marca.
Jak zwykle wozić będę łopatę, wiaderko z piaskiem,skrobak i odmrażacz.
Subskrybuj:
Posty (Atom)